Szukaj
Close this search box.

Powodzie błyskawiczne

Podziemia w kolorze tęczy

Kanion Antylopy to nie tylko niezapomniane przeżycie, ale także miejsce, w którym odwiedzający mogą głęboko i znacząco połączyć się z naturą. Jeśli szukasz wyjątkowo zapierającego dech w piersiach miejsca, które możesz dodać do swojej listy życzeń podróżniczych, Kanion Antylopy jest niewątpliwie warty podróży.

Antelope Canyon Kanion Antylopy

Table of Contents

 “Miejsce, w którym woda biegnie przez skały” – tak Indianie mówią o tej rozpadlinie w ziemi. W przewodnikach nosi ona nazwę Kanionu Antylopy. Żadne z tych określeń nie daje wyobrażenia o tym, co można zobaczyć w tej bajecznej w formie i mieniącej się kolorami szczelinie na terenie rezerwatu Navajo w Arizonie. W geografii kanion to dolina rzeczna o stromych zboczach, która przecina pasmo górskie lub znaczną wypukłość terenu. W Kanionie Antylopy woda w jego dolnej lub górnej części pojawia się sporadycznie, ale jest wtedy niesamowicie groźna.

Flush flooding - tragednia w podziemnym labiryncie

Południowo-zachodnie pustynne i półpustynne obszary Stanów Zjednoczonych słyną z niebezpiecznych tzw. powodzi błyskawicznych. Gwałtowny deszcz połączony ze słabą przepuszczalnością terenów skalisto-gliniastych prowadzi do szybkiego nagromadzenia wody, która spływając po obszarach górzystych i pagórkowatych, miesza się z błotem, kamieniami, resztkami drzew i niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Zagłębienie szczelinowe, do jakich zalicza się Kanion Antylopy, napełnia się wówczas tą wodną breją z szybkością błyskawicy.
W 1997 roku do Lower Antylope Canyon znalazło się się 9 turystów z Europy i USA, którzy od kilku dni odbywali podróż po Kolorado, Utah i Arizonie z przewodnikiem Quantano Poncho. To był rok wyjątkowo deszczowy. Padało prawie codziennie w wyniku słynnego układu pogodowego o nazwie “El Nino”. Tego dnia piętnaście mil od Kanionu Antylopy przeszła nawałnica. Szukająca dla siebie koryta woda, zmieszana ze wszystkim, co zabrała po drodze, jednym ze strumieni dotarła w końcu do niższej części Kanionu Antylopy. Ludzie znajdujący się w nim najpierw usłyszeli odgłosy przywodzące na myśl trzęsienie ziemi, a chwilę później rwący potok brunatnej brei wypełnił wąski kanion. Jego poziom rósł szybko. Turyści znajdowali się w odległości 30 metrów od drewnianych drabin ewakuacyjnych i nie zdążyli do nich dobiec. Porwała ich woda.

Ostrzeżenie przed silną burzą dla regionu zostało ogłoszone dwie godziny przed powodzią, ale na obszarze, z którego turyści zostali zmyci, przewidywano tylko niewielki deszcz. Strażnik, który pobierał opłaty za wejście, ostrzegał grupę przed niebezpieczeństwem zalania kanionu w związku z opadami w całym regionie. Widocznie jednak nie był zbyt stanowczy ani przekonujący.
Potworny hałas zagłuszył wszystko – opowiadał po latach przewodnik Poncho. – Gdy uderzyła w nas czekoladowa breja, pomyślałem, że to koniec. Nie widziałem moich podróżników, a sam wpadłem do czegoś w rodzaju wirówki wypełnionej piaskiem, kamieniami i kłodami drzew. Od czasu do czasu czułem potworne uderzenia i szarpnięcia ciała.
Poturbowany Poncho został znaleziony około 400 metrów od miejsca, gdzie ostatni raz widział turystów, na samym końcu kanionu, tam, gdzie łączy się on ze sztucznym jeziorem Powella. Długo szukano ciał pozostałych ofiar. W końcu trzy odnaleziono w zalewie. Dwóch turystów przepadło bez wieści. Poncho przeżył ogromny wstrząs i dopiero po kilku latach zdecydował się opowiedzieć o tym tragicznym zdarzeniu. Z pomocą dziennikarzy napisał też książkę. Najbardziej zadziwiający wątek dotyczył rozmów młodych podróżników z Europy. Przez kilka dni przed tym wydarzeniem wedle świadectwa Poncha dyskutowali przeważnie o życiu a śmierci. Jakby intuicyjnie przygotowywali się na to, co ich w końcu spotkało.
Po tej tragedii zainstalowano w kanionie drabiny metalowe i utworzono system ostrzegania, który praktycznie wyklucza ponowną tragedię. Indianie Navajo wprowadzili też zakaz samodzielnego zwiedzania kanionu; teraz odbywa się ono wyłącznie pod ich nadzorem. Liczą sobie za to słono, ale jednocześnie gwarantują bezpieczeństwo turystów, co wydaje się bezcenne.

"Miejsce, w którym woda biegnie przez skały" – tak Indianie mówią o tej rozpadlinie w ziemi.

Obezwładniające piękno podziemia

Kupuję bilet w biurze, a właściwie małej chatce na otwartym półpustynnym terenie, i ruszamy w drogę małym jeepem, który dowiezie nas do szczeliny. Część grupy zajmuje miejsca z tyłu samochodu. Przysadzisty Indianin Navajo, który pełni jednocześnie funkcję kierowcy i przewodnika, pytany w kabinie o bezpieczeństwo z uśmiechem bagatelizuje problem. Tymczasem turyści znajdujący się na tzw. pace bez dachu podskakują jak piłki na wertepach brunatnej nierównej drogi. Muszą mocno trzymać się poręczy, by nie wypaść za burtę. Droga jest wyjątkowo nierówna, ale w końcu nikt w tym miejscu nie spodziewa się asfaltowych arterii.
W wielu miejscach szczeliny na wysoko położonych półkach skalnych widać gałęzie drzew, powyrywane z korzeniami krzaki i pnie, a nawet głazy. “To nie są gniazda – odpowiada na pytanie kogoś z naszej grupy przewodnik. – To pozostałości flush flood.”
A jednak woda tu czasem zagląda. To ona zmieszana z kamieniami niczym szlifierka żłobi niezwykłe kształty skał, które oświetlone wpadającymi przez otwory promieniami słonecznymi zamieniają krajobraz szczeliny w tęczę, baśń wyobrażeń i tajemnic.

Duchy z fotografii

Kupując bilety, zastanawiałem się, czy nie nabyć też za parę dolarów zezwolenia na wykorzystanie zrobionych zdjęć do celów komercyjnych. To tak na wszelki wypadek, gdyby udało mi się zrobić fotkę podobną do tej, która wykonał znany fotograf Peter Lik. Zdaniem niektórych, a przede wszystkim autora, jego zdjęcie zrobione w szczelinie przedstawia… ducha, który nieopacznie ujawnił się w snopie światła słonecznego wpadającego ukradkiem do Kanionu Antylopy.
  Rzecz jest wielce wątpliwa, ale Lik, który słynie z wyjątkowej przedsiębiorczości, rozdmuchał sprawę. Twierdził, że 900 sygnowanych zdjęć sprzedał za ponad 6 milionów dolarów! Znawcy rynku wątpią w tę podatkową deklarację i zaniżają jego dochód do kilkudziesięciu tysięcy dolarów. To i tak byłby ogromny sukces komercyjny, zważywszy, że zdjęcie nie ma wielkiej wartości na rynku wtórnym. Autor “uduchowionego” ujęcia z Kanionu Antylopy jest jednym z najlepiej zarabiających fotografów na świecie. Ma on galerie wszędzie i jest raczej handlowcem niż fotografem.
  Łowcy sensacji, a może ludzie widzący więcej dostrzegają “coś” w cieniach zdjęcia. Większość łącznie z przewodnikiem Navajo traktuje tę historię ze sceptycznym dystansem.   Sceneria w obu częściach kanionu, dolnej i górnej, w odpowiednim oświetleniu promieniami słonecznymi, które z kolorowych skał wydobywają najróżniejsze formy, cienie i refleksy, wydaje się istotnie nierealna. Spacerując w rozbłyskującym czasami półmroku można rzeczywiście zobaczyć wiele, a jeszcze więcej sobie wyobrazić. Przeżycie tak czy siak jest niezwykłe.

Potrzeba kilku minut po opuszczeniu szczeliny, aby otrząsnąć się z nadmiaru wrażeń i wrócić do rzeczywistości, a jeszcze więcej czasu, aby uwolnić pamięć od niesamowitych obrazów. Młodzi turyści z Europy, którzy w kanionie odbyli swoją ostatnią podróż, rozważali wcześniej problemy życia i śmierci. Podziemny labirynt cieni i tęczy Kanionu Antylopy pozwala ujrzeć świat we właściwych proporcjach, a szczególnie te problemy, które wydają się wielkie w codziennym życiu, w obliczu natury zaś cudownie maleją.

GALERIA ZDJĘĆ

Scroll to Top