Reportaż amerykański
Kalifornia: Mariposa znaczy motyl
Niewiele jest filmów, które łączą western z horrorem. Być może właśnie dlatego Clint Eastwood, kręcąc w 1973 roku obraz, po polsku zatytułowany „Mściciel”, wybrał za tło krajobraz roztaczający się wokół jeziora „Mono” w Kalifornii. Przyprawia on, w pięknie, o pewien wibrujący niepokój dzikiego, zachwycającego, zagadkowego i niezrozumiałego tworu jaki wyrzeźbiła w tym miejscu Matka Natura.

Table of Contents
Mono Lake w Kalifornii, na płaskowyżu Sierra Nevada, jest uważane przez geologów za jedno z najstarszych jezior na świecie. Znajduje się w gigantycznym powulkanicznym kraterze, czyli na tzw. kalderze.
Jest to słone jezioro. Ma unikalną florę nie występującą nigdzie indziej na świecie. Glony, które wyjątkowo obficie mnożą się w jego wodach sprawiły, że akwen stał się ulubionym miejscem ptaków na okres wylęgów oraz tranzytu dla innych, które na kontynencie amerykańskim sezonowo przemieszczają się z północy na południe i na odwrót. Tu było zawsze pod dostatkiem pożywienia. Konkurencyjne zwykle dla ptaków ryby są reprezentowane w jeziorze w bardzo małej ilości.
Katastrofa
W ostatnim półwieczu ten wspaniały monument przyrody omal nie uległ zagładzie. W 1941 roku władze Kalifornii wpadły na pomysł, aby z dopływów rzecznych Mono Lake dostarczyć rurociągami wodę do dynamicznie rozwijającego się i spragnionego Los Angeles.
Charakterystyczna cechą jeziora Mono jest to, że wpada do niego kilka rzek natomiast nie ma odpływów. Nie trzeba było mieć skończonych studiów inżynieryjnych, aby domyśleć co może się stać, jeżeli wyda popłynie zamiast do jeziora do Los Angeles. Autorzy projektu na pewno o tym wiedzieli. Świadomie skazali jezioro na zagładę. W tamtych czasach ludzie byli daleko od restrykcyjnej ochrony przyrody i zdrowego rozsądku.
Do 1973 roku powierzchnia jeziora zmniejszyła się dramatycznie; prawie trzy razy! Poziom bardzo szybko spadł o 10 metrów. Nie był to koniec dramatu. Postępowała katastrofa ekologiczna. Ptaki, które miały gniazda na obrzeżach akwenu zostały bez ochrony i padły łatwym łupem wszelkich drapieżników. Zasolenie zwiększyło się kilkakrotnie. Organizmy żyjące w wodzie częściowo uległy zagładzie, a dla reszty koniec był tylko kwestia czasu.

Biały człowiek nie może pić wody z Mono, bo jest to niemal czysty ług. Słyszałem jednak, że Indianie z okolicy czasem ją piją. Gotów jestem w to uwierzyć, gdyż Indianie są jedynymi z najczystszych ł(u)garzy na świecie. (…)
Mark Twain
Ratunek, ale nie do końca
Na szczęście w porę zrodził się protest społeczny. Grupa studentów z uniwersytetu kalifornijskiego przeprowadziła badania jeziora. Zaopatrzona w mocne argumenty naukowe przedstawiła w 1976 roku opinii publicznej cały dramat ekologiczny Mono Lake. Akcja obrony tego niezwykłego miejsca natychmiast zyskała sojuszników i rozpoczęto blokadę dalszej dewastacji, ale jeszcze do 1980 roku obniżał się poziom jeziora! W sumie spadł on aż o 15 metrów wobec pierwotnego stanu! Z czasem pojawiły się pierwsze objawy pozytywne, których najwymowniejszym przykładem było zatrzymanie dalszego spadku lustra wody. Do 2000 roku poziom wody się podnosił. Od tego momentu niestety znów spadł. Walkę przypieczętowała ustawa z 1994 roku, która obszar jeziora ustanowiła terenem chronionym. Niewiele to jednak pomaga.
Poziom jeziora jest zdecydowanie nie taki jaki powinien. Świadczą o tym ogromne „tufy”, tj. formacje wapienne, które wystają wysoko ponad taflę jeziora. „Rosły” one pod jej powierzchnią przez tysiące lat. Formacje skalne, powstały wskutek reakcji słonych, zasadowych wód jeziora ze słodkowodnymi źródłami na dnie. Wyznaczają ponuro dramat zniszczeń jakich dokonali świadomie lub z głupoty ludzie, dla których liczyła się tylko woda zamieniona w zielone banknoty. Dalej Los Angeles korzysta z wody dopływowych rzek Mono Lake.
„Mściciel”
Jezioro można oglądać niemalże z każdej strony. W zależności od pogody i nachylenia słońca jej tafla przybiera najróżniejsze kolory zieleni, błękitów i czerni. Widzimy te niesamowite barwy i wibrujące powietrze w westernie Clint’a Eastwood’a
Postanawiamy obejrzeć jezioro od strony zachodniej. Przy drodze nr 395 jest zjazd na Mill Creek, która prowadzi nad jezioro. Przy parkingu znajduje się pawilon informacyjny. Jest zamknięty na cztery spusty. Do obecnej granicy brzegowej jeziora prowadzi drewniana kładka. Wokół są mokradła, które dawniej byłem dnem. Przestrzeń jest otwarta. Dmucha ostry, zimny wiatr. Jezioro leży na płaskowyżu więc jest chłodno. Wzdłuż kładki co jakiś czas można zobaczyć majestatyczne tufy. Robią one dziwne wrażenie. Nie pasują do otoczenia nadają krajobrazowi księżycowy, surrealistyczne charakter.
Na końcu kładki znajduje się małe obserwatorium, z którego z dużej odległości można, przy odrobinie szczęścia, zobaczyć stada gęsi, mew i innego ptactwa. Kiedyś były ich setki tysięcy, jeśli nie miliony teraz jest ich mało.
Clint Eastwood pewno długo się zastanawiał nad tłem do swojego „Mściciela”. Mono Lake niesie wszystko w sobie co chciał on przekazać w swoim westernie; grozę, samotność, zagubienie, dziką przyrodę, bezkres dzikiego zachodu. Będąc tam przez kilka godzin można to wszystko odczuć i lepiej zrozumieć też Indian Pauiki, którzy mieszkali na tych terenach przez wieki oraz białych desperatów, którzy podbili tę piękną, ale nieprzyjazna ziemię.
Nazwa jezioro Mono – „Przelatujące” pochodzi z języka Indian Mariposa (z hiszpańskiego Motyle), którzy zamieszkiwali przed kolonizacją białego człowieka tereny Sierra Nevada. Najlepiej oddaje to charakter tego miejsca bowiem zarówno tysiące ptaków jak i ludzi zatrzymują się tu tylko na chwilę jak na dworcu matki natury stworzonym dla wędrowców.
DZIWY NAD JEZIOREM MONO - Mark Twain fragment książki
Mark Twain odwiedził Mono Lake w 1862 roku i opisał swoje doświadczenia w swojej książce z 1872 roku „Roughing It” (to idiom oznaczający życie bez nowoczesnych udogodnień i wygód).
Twain opisał Mono Lake jako „bezdrzewną” i „bez życia” pustynię oraz „najbardziej samotne miejsce na ziemi”, wody jeziora jako „tak silnie alkaliczne”, że można nimi czyścić zabrudzone ubrania. Nazywał je „Martwym Morzem Kalifornii”
Opis Mono Lake przez Twaina jako „Martwego Morza Kalifornii” jest czasami używany do opisu jeziora.

Jezioro Mono leży pośrodku martwej bezdrzewnej, ohydnej pustyni, na wysokości ośmiu tysięcy stóp nad poziomem morza, i jest otoczone górami, które wznoszą się ponad jego taflę na wysokość dwóch tysięcy stóp i których wierzchołki nikną wśród chmur. To posępne, milczące, nie znające żagli morze ten samotny rezydent najsamotniejszego zakątka na ziemi – niewiele ma wspólnego z malowniczością krajobrazu. Jest to bezpretensjonalne rozlewisko szarawej wody o obwodzie około stu mil, z dwiema wyspami pośrodku – a raczej pagórkami poszarpanej, poskręcanej od gorąca, zapiekłej lawy – o brzegach przysypanych szarym rumowiskiem pumeksu i popiołów, które niby śmiertelny całun zmarłego wulkanu otaczają ogromny krater wypełniony teraz wodami.
Głębokość jeziora sięga dwustu stóp; jego ospałe wody są tak silnie alkaliczne, że wystarczy jeden raz zanurzyć najbrudniejszą nawet odzież, a po wyżęciu będzie tak czysta, jakby przeszła przez ręce najlepszej praczki. Podczas naszego pobytu nad jeziorem pranie nie sprawiało nam kłopotu. Przywiązywaliśmy bieliznę z całego tygodnia do rufy łodzi, przepływaliśmy około ćwierć mili i robota była gotowa, tyle tylko, że należało bieliznę wyżąć. Jeżeli zmoczyliśmy głowy i potarli kilka razy palcami, na włosach tworzyła się trzycalowa warstwa białej piany. (…)
Biały człowiek nie może pić wody z Mono, bo jest to niemal czysty ług. Słyszałem jednak, że Indianie z okolicy czasem ją piją. Gotów jestem w to uwierzyć, gdyż Indianie są jedynymi z najczystszych ł(u)garzy na świecie. (…)
W wodach jeziora Mono nie ma ryb – nie ma żab, wężów wodnych, kijanek, trytonów – nie ma nic, co by umilało życie. Miliony dzikich kaczek i mew unoszą się nad jego powierzchnią, ale pod nią nie ma żadnych żywych stworzeń oprócz białego, pierzastego robaka długości około pół cala, który wygląda jak kawałek postrzępionej białej nitki. W galonie wody jest ich chyba z piętnaście tysięcy i one to nadają wodzie brudnoszarą barwę. Poza tym są tam jeszcze muchy, dość podobne do naszych much domowych. Przesiadują na brzegu jeziora i jedzą robaki, które woda wyrzuca na piach; przez cały dzień widać tam pas much wysoki na cal i szeroki na sześć stóp, okalający jezioro. Pas much długości stu mil! Jeżeli rzucić w nie kamieniem, unoszą się w górę, a rój ich jest tak gęsty, że wyglądają jak ciemna chmura. Można nie wiem jak długo trzymać taką muchę pod wodą; zupełnie jej to nie przeszkadza, jest co najwyżej dumna. A jak ją puścić, wyskakuje na powierzchnię sucha niczym sprawozdanie urzędu patentowego i odchodzi sobie tak pogodna i niewzruszona, jakby ją specjalnie wytrenowano, żeby dostarczała człowiekowi poglądowych lekcji i zarazem rozrywki. Opatrzność nie pozostawia nic na los przypadku; wszystko ma swoje przeznaczenie, swój udział i właściwe miejsce w systemie gospodarczym natury: kaczki jedzą muchy; muchy jedzą robaki; Indianie jedzą kaczki, muchy i robaki; dzikie koty jedzą Indian; biali ludzie jedzą dzikie koty. I w ten sposób wszystko ślicznie się układa.
J ezioro Mono jest odległe od oceanu o sto mil w linii powietrznej i oddzielone dwoma łańcuchami gór, a mimo to tysiące mew przybywają tu co roku, żeby złożyć jaja i wysiedzieć małe. Można by się równie dobrze spodziewać mew w Kansas. Przy okazji warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden dowód mądrości natury. Wyspy na jeziorze są ogromnymi wypryskami lawy, pokrytymi popiołem i pumeksem i zupełnie pozbawionymi roślinności czy czegokolwiek, co by się nadawało na opał; a ponieważ jaja mew w stanie surowym są zupełnie bezużyteczne, natura zaopatrzyła największą z wysp w bezustannie bijące źródło wrzącej wody; wystarczy włożyć jaja do wrzątku, a po czterech minutach są twarde jak najzatwardzialsze serca. W odległości dziesięciu stóp od źródła z wrzątkiem bije źródło czystej i zimnej wody, słodkiej i smacznej. Jak widać, człowiek ma na tej wyspie życie i pranie za darmo – a gdyby natura posunęła się dalej i umieściła na wyspie miłego amerykańskiego portiera hotelowego, który byłby szorstki i niegrzeczny i nie wiedziałby nic o godzinach odjazdu pociągów ani o trasach kolejowych, ani w ogóle o niczym, i byłby jeszcze z tego dumny – ach, nie życzyłbym sobie lepszego pensjonatu.
Do jeziora Mono wpada kilka niewielkich strumieni górskich, ale nie wypływa z niego ani jeden jakiej bądź wielkości czy rodzaju. Poziom jeziora nie podnosi się i nie opada, jest to więc posępną i krwawą tajemnicą, co Mono robi z nadmiarem swoich wód. (…)

